poniedziałek, 26 września 2016

Dzień dobry....
Ja również zdecydowałam się opisać swoją historię.
Mam nadzieje, że uzyskam tu jakiekolwiek rady.
Witajcie żony.
Moja historia mnie tak potwornie frustruje, że zdecydowałam się napisać licząc na porady.
Układałam ten list w głowie od dłuższego czasu, mam nadzieję że chociaż trochę odda onajak wygląda sytuacja.
Niby nic złego się nie dzieje, ale moja kobiecość została pogrzebana, wielokrotnie jest pogrzebywana przez mojego męża.
Poznałam męża 7 lat temu. Jest cudownym człowiekiem, w kwestiach dnia codziennego i życiowych naprawdę
nie mam się do czego przyczepić. Nie kłócimy się, jest nam (takie mam wrażenie) obojgu dobrze, ALE...
No właśnie ale... chodzi o sex... mam ogromny problem z tym i z nim.
Od zawsze miałam duże potrzeby i duzy temperament. Cieszyłam się kiedy wyszłam za mąż że będę miała sex pod ręką z fajnym facetem, którego kocham.
Ale niestety nie mam. Mój mąż ma o wiele mniejsze potrzeby niż ja i niż przeciętny mężczyzna w jego wieku,
zawsze miał mniejsze (kiedyś mi opowiadał, że największe potrzeby miał jako młodziak 18-19 letni).
Dziś On 36 lat ma, a ja 33.
Są takie dni w miesiącu (kobiety na pewno to wiedzą) w czasie owulacji, że hormony szaleją i potrzeby wzrastaja.
Ja wtedy chodzę po ścianach, miewam orgazm przez sen, czasem ot tak oglądając TV. Nie jestem kosmitką :( takie mam potrzeby. Nie umiem oszukać biologii.
Zazwyczaj w takie dni po prostu się masturbuję, a ponieważ napięcie jest tak ogromne to nawet i 4-6x dziennie.
To trwa kilka dni po czym mi przechodzi i zyjemy dalej... wciąż niezaspokojona, więc od czasu do czasu znów muszę to zrobić, ale już nie w takiej ilości.
Serce mi pęka, że mój mąż tak rzadko się mną interesuje. Oczywiście całuje mnie i przytula zawsze, ale do sexu mu daleko.
Wtedy jeszcze bardziej się na niego złoszczę, bo przy takim napięciu kiedy podchodzi i mnie całuje w szyję, albo przytula czuję, że dosłownie leci mi po nogach, jestem natychmiast zwarta i gotowa, niemalże już mam orgazm, po czym on nakłada sobie obiad i czyta gazetę.
Bywa zmęczony, nie chce mu się, coś w TV jest ważnego dla niego, gorąco mu i też mu się nie chce... jakoś specjalnie się nawet
nie wykręca- jest to dla niego naturalne, że po prostu się nie kochamy.
Kręcę się koło niego, zachęcam, zaczepiam i nic... :( po prostu idzie spać. A ja odtrącona przeżywam to potem po cichu, złoszczę się, bluźnię na niego i płaczę.
Często duża gada, a mało robi. Kiedy próbuję z nim o tym rozmawiać, on wyraża aprobatę, zrozumienie i obiecuje że DZIŚ. Po czym to DZIŚ nie nadchodzi :(
Czuję się tak strasznie niekochana wtedy, brzydka i niepotrzebna że często z tego powodu się dołuję, nie mam nastroju, a dziecko to widzi.
I znów jestem tylko praczką, sprzątaczką, kucharką i nikim ważnym w jego życiu.
Ostatnimi czasy kochamy się wtedy kiedy jego już przyciśnie. Czyli około raz w miesiącu (na pewno niektórym wyda się to dużo,
ale były czasy, że raz w tygodniu mi w zupełności wystarczał- tym bardziej że nie jestem zbyt wymagająca, tzn. nie potrzebuję godzinnej gry wstępnej, świec i miziania po pleckach, zdecydowanie bardziej wolę dobry sex, a krótki)
Zdarza się również, że cały dzień z łóżka nie wychodzimy, zdarza się że on ulega mnie, ale albo jest to trochę na siłę (chociaż
on nigdy w życiu by mi tego nie dał odczuć, ale ja wiem swoje).
Nawet nie robi na nim to wielkiego wrażenia, kiedy ja zaczynam temat on mówi że "nie dziś" albo "jutro", a ja ot tak zaczynam się masturbować koło niego mówiąc otwarcie, że MUSZĘ bo mnie wykręci... po wszystkim przytuli mnie, pocałuje i idzie spać...
Dodam, ze na pewno nikogo na boku nie ma (to nie ten typ, dla niego rodzina to świętość).
Źle mi z tym, że muszę się męża prosić o sex.
Źle mi z tym, że on nie jest mną zainteresowany tak często jak ja nim.
Przerabialiśmy ten temat już setki razy, rozmowa, ustalenia, obiecywanie i na krótko to działa.
Chciałabym, żeby mnie pożądał zawsze i wszędzie, a u niego ze spontanicznością jest bardzo słabo.
Zawsze, ale naprawdę zawsze kiedy on aranżuje sex to go dostaje - ZAWSZE. A i nawet w moim życiu bywa, że nie mam ochoty, ale ZAWSZE się z nim kocham.
Nawet kiedyś mnie o to zapytał i powiedziałam mu wprost, że szanuję jego potrzeby i nie wyobrażam sobie odmówić mu czegokolwiek jeśli on tego chce.
Może powinnam jemu też odmawiać, powinnam strzelać fochy, zacisnąć zęby i nogi na miesiące w odwecie, ale tak nie potrafię.
Całe życie uczono mnie, żeby nie postępować względem innych ludzi, tak jak nie chciałabym żeby względem mnie postępowano.
A poza tym... kocham go. Tak zwyczajnie go kocham i jest najlepszym facetem na świecie z małym ale.
Coraz częściej myślę o innych mężczyznach, myślę o zdradzie (wiem, że tego nie zrobię, ale samo myślenie o tym mnie przytłacza).
Wyobrażam sobie sex z innym mężczyzną, marzę o innych :( frustruje mnie to podwójnie.
Pewnie napiszecie, żebym się leczyła... ale ja nie chcę się leczyć... i wydaje mi się, że moje potrzeby nie są chore.
Coraz częściej czuję się zażenowana i poniżona tymi sytuacjami, nigdy nie chciałam musieć prosić kogokolwiek o sex.
Skoro niekiedy nawet rozmowy nie przynoszą rezultatów, to jak mam do niego dotrzeć? Po prostu tak żyć i nie szukać dziury w całym?
Błagam tylko nie piszcie mi, żebym od niego odeszła, albo szukała kogokolwiek na boku bo to nie wchodzi w grę mimo wszystko. POZDRAWIAM

https://www.facebook.com/wkurzonazona/posts/589081231300062

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz