Może nie żona, ale narzeczona (chyba już nawet nie to).
 Mamy cudowne
 dziecko, od samego początku są problemy z "kochaną teściową", 
ewidentnie mnie nienawidzi i z wzajemnością. Jednak dla mojego robiłam 
wszystko by jakoś to trwało. Obrażała mnie, moje i jego dziecko a on nic
 z tym nie robił - bo to mamusia. 
 Do jakiegoś czasu to wytrzymałam,
 lecz zaczęłam jej otwarcie mówić co myślę, uhuhu i się dopiero zaczęło.
 Fałszywa dobroć dla mnie przy ludziach 
jak przyjeżdżali, a po miejscowości odpowiadała (i dalej to robi) 
brednie na mój temat i swojego wnuka. Wyprowadzka od niej była czymś 
cudownym. 
 Yhy do czasu, cały czas się wpie.... 
 Jakoś to szło przez 3 lata. 
 Krzyczała na mnie a mój nic, bo on nie będzie się denerwować, a ja 
mogę? Doszło do tego, że uderzył mnie, a gdy jej o tym powiedziałam 
stwierdziła, że tak trzeba! Tak mijały miesiące. 
 Jak popił to bił. 
Otworzył puszkę pandory która we mnie była, powiedziałam mu, co o tym 
myślę i wtedy pokazał na co go stać. Pobił mnie, próbował udusić, 
następnie uciekł do mamusi. Ona po paru dniach zrobiła mi nalot na dom 
twierdząc, że on mnie wcale nie pobił. 
 Ślady, które pozostawił 
mówią co innego. Grozi, że odbierze mi dziecko - mamusia. Moje uczucie 
do niego się nie zmienia... mimo wszystko. 
 Co radzicie?
 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz