poniedziałek, 26 września 2016

Nadesłana historia:
Piszę tę historię właściwie nie po to, żeby otrzymać jakieś porady (choć miło będzie poczytać co sądzicie). Po prostu chciałabym się nią podzielić. Dodam tylko, że nie jestem nieszczęśliwa w obecnej sytuacji. No może już nie tak bardzo, jak wcześniej….
UWAGA, będzie dluuuugoooo ;)
Poznałam go jakieś 5 lat temu u naszego wspólnego znajomego. Zawsze lubiłam starszych mężczyzn…dużo starszych. On wpadł mi w oko od razu. Miły, spokojny, z poczuciem humoru, przystojny i miał taki wspaniały głos. Spotykaliśmy się jeszcze kilka razy u tego naszego kolegi, ale zawsze na zasadzie koleżeństwa. Pewnego kwietniowego wieczoru spotkałam go podczas spaceru z psem, zagadałam. Od słowa do słowa, dałam swój numer i się zaczęło. Czułam, że mu na mnie zależy, dosłownie za mną biegał, starał się. Jedna randka, druga, piąta. Było super, choć ja nie przyznawałam się przed rodziną do tej znajomości. Miałam dopiero 25 lat, a on o 21 więcej. Imponowało mi, że taki mężczyzna zainteresował się mną, taką zwykłą, przeciętną dziewczyną. Było świetnie, tak tajemniczo, aż do dnia, gdy powiedział, że ma żonę. Święta nie jestem, ale swoje zasady mam. Wycofałam się automatycznie. Było ciężko, bo już zdążyłam się zakochać. Ale jeden facet, jedna kobieta, takie zasady. Podobało mi się to, że nie mówił nigdy o żonie źle. Mówił, że od lat im się nie układa, że separacja, że brak pożycia, rozpad małżeństwa. Ale mówił, że sam też nie jest bez winy, imponowało mi to. Ale jednak mimo wszystko, wycofałam się. Aż do momentu, gdy złożył pozew o rozwód. Powiedział, że dzięki mnie zrozumiał, że powinien już dawno to zrobić. I faktycznie, dość szybko poszło, rozwód bez orzekania o winie, obie strony się zgodnie rozstały. Wróciłam do niego, zamieszkaliśmy razem. Kupił dla nas dom. Zaszłam w ciążę. Byłam szczęśliwa. Pracowity, spokojny, nawet się kłócić nie umiał. Dla ludzi miły, szarmancki, dla kobiet szczególnie. Zapewniał, że mnie kocha, ja wierzyłam i tez kochałam…jak szalona kochałam. Byliśmy razem już dwa lata.
Kilka miesięcy przed poznaniem mnie, spotykał się z pewną dziewczyną. Wiedziałam o tym, bo znam ją, on też nigdy tego przede mną nie ukrywał. Ona, gdy tylko się dowiedziała, że on wziął rozwód i związał się ze mną, dostała szału. Na co dzień pracuje i mieszka w Niemczech, przyjeżdża do Polski co dwa tygodnie na weekend, czasem na dłużej. Zaczęła się wpieprzać w nasze życie. A on….no cóż, nigdy jej nie odmawiał, gdy chciała np. spotkać się pogadać. Gdy prosiła o pomoc przy samochodzie, jechał. Gdy był w pracy i ona, całkiem przypadkiem, była w okolicy, szli sobie na kawkę. Zaczęłam go śledzić i sprawdzać. Wiele różnych smsów od niej przeczytałam. W zasadzie nigdy nic nie wskazywało na romans, niewinne flirty. Robiłam o to awantury. Pewnego dnia powiedziałam mu na spokojnie, że ona się nie odczepi, póki on będzie reagował. Pojechał do niej i powiedział, że ma mu dać spokój. I faktycznie spokój był jakiś czas. Byłam szaleńczo zakochana i zazdrosna, wręcz zaborcza. Nadal czułam się kochana i zadbana przez niego, nadal mielismy udany seks, każdą wolną chwile spędzaliśmy razem. Zdarzało nam się robić jakieś szalone rzeczy. Naprawdę dobry związek. Nawet moja rodzina, początkowo przeciwna, potem go zaakceptowała twierdząc, że to fajny facet, odpowiedni dla mnie (on spokojny i stonowany, ja impulsywna choleryczka).
Byłam w 8 miesiącu ciąży. On wyjechał na 2 tygodnie do pracy. Weszłam na jego fejsa i oniemiałam…..przeczytałam ich rozmowy. Było tego wiele, ale ostatnie złamały mi serce „chiałbym cie teraz mocno przytulić, „gdybym mógł cofnąć czas”, „dla ciebie zacząłem zmieniać swoje życie”, „wciąż pamiętam twoje nogi, włosy, piękne oczy”, „byłaś taka naturalna”….. Nawet teraz, po 4 latach pisząc to, czuję ból w sercu. „tak mi utkwiłaś, że to jest cos pieknego, a zarazem tak boli”.
Po kilku atakach duszności, spazmatycznego płaczu, lekkiego plamienia (8 miesiac ciąży) oraz wielu godzinach rozmyślań, uspokoiłam się, wydrukowałam te rozmowy (56 stron a4) i poczekałam na niego. Wrócił, dałam mu do poczytania i zażądałam wyjaśnień. Oczywiście to nic takiego, to z głupot, napiłem się i pisałem, ciebie kocham, nic mnie z nia nie łączy, uwierz mi. Spakowałam się i wyjechałam. Szybko jednak wróciłam, bo nie miałam gdzie spać, poród się zbliżał, bóle się nasilały. W takim stanie spanie w aucie nie wchodziło w grę, za bardzo zależało mi na zdrowiu synka. Spaliśmy osobno długi czas. Podczas porodu był ze mną, bardzo mnie wspierał, płakaliśmy razem widząc po raz pierwszy naszego syna. Ja byłam w szpitalu, on pracował jednocześnie zajmując się domem i psami. Nie mogłam narzekać, dbał o nas. Pomagał przy dziecku i w domu, gdy wróciliśmy z synkiem ze szpitala. Robił pewne rzeczy nieudolnie ;) ale robił, nie marudził, dbał o nas. Znów poczułam się kochana i zadbana, starałam się zapomnieć o tamtej historii, choć nadal mieli kontakt. Ich rozmowy czytałam na bieżąco, bo znałam jego haslo do fejsa (o czym z reszta on wiedział). Pisali o pierdołach, o pogodzie, o pracy, on bardzo dużo o dziecku. Wkurzało mnie, że zdradzał jej szczegóły porodu…..ale przełknęłam, ok facet przeżywa, chce się wygadac koleżance. Nie chciałam być piekielną kobietą, która robi aferę o wszystko. Układało się, syn zdrowo rósł, otworzyliśmy firmę. Spoko, sielanka znów. Zaręczyliśmy się, oczywiście się zgodziłam. Postanowiłam, że skoro nie mogę zniszczyć wroga, to się z nim zaprzyjaźnię. Tak też zrobiłam, nawiązałam kontakt z nią. Strasznie pusta laska…nie oceniam ludzi, ale to typowa wieśniara, serio……
Pewnego wieczoru odkryłam, że na nocnej zmianie (jest kierowcą, rozwozi towar po okolicy) dzwonił do niej. Akurat gdy był w okolicy jej rodzinnego domu i akurat dziwnie wtedy, gdy ona przyjechała z Niemiec. Wściekłam się nieziemsko. Postanowiłam zrobić konfrontację. Zaprosiłam ja do nas w celu ustalenia co ich łączy. Oboje wtedy mnie zapewniali, że przecież nic. Że to koleżeństwo. Że kiedys owszem on ją, a ona jego….ale już nie. I że spoko. Nie uwierzyłam, bo jestem z natury nieufna. Ale udawałam, że jest ok. Postanowiłam poczekać. Oczywiście oboje mi obiecali, że jeśli czuje się z tym źle, to oni zrywają ze soba kontakt (to była jego czwarta obietnica w tej sprawie). No dobra, zrywajcie. Terefere.
Minął kolejny rok. Spoko, moje zaufanie spadło do zera, ale żyliśmy sobie dalej razem. Ja się zmieniłam, byłam bardziej oschła, często wybuchałam. On nadal spokojny, nadal pomocny, nadal kochający. Synem zajmował się wzorowo, przewijał, kapał, karmił, bawił się. Synek za nim cały głupi. Pomagał mi, gdy zaczęłam sobie dorabiać, nigdy nie marudził. Wracal z pracy, zajmował się synem, ja mogłam do pracy jechać. Marzenie każdej kobiety. Ale w głębi serca czułam, że coś jest nie tak.
Pojechał do pracy, zostawił prywatny telefon w domu. Miał ze sobą służbowy. I wtem na prywatny przyszedł sms, który oczywiście odczytałam (on wiedział o tym, że czytam jego smsy). Od niej. Nic wielkiego „nie mogłam dziś za dużo pisac, bo dużo zajęć miałam, a ty już wracasz z pracy?” czy cos w tym stylu. No w sumie nic wielkiego. Ot, rozmowa z koleżanką. Ale jednak nie…odpisałam z jego telefonu do niej, zachowując pełen spokój i profesjonalizm, że on jest jeszcze w pracy, telefon zostawił i niech pisze na służbowy. No i poszło domino. Nagle z obcego numeru zaczęłam dostawac smsy typu „twój facet cie zdradza, czuj się kochana dalej”. Albo „pija kawki z inną”. Albo jeszcze coś durnowatego. Domyśliłam się, że to ona. Że się wścieka, że on nadal jest ze mną. Dyskusje smsowe trwały długo, aż w końcu przygniotłam go do ściany i wyśpiewał, że tak, mają kontakt. Oczywiście zanim przyznał się do wszystkiego, takich przygnieceń do ściany bylo kilkanaście w przeciągu kilku kolejnych dni. A potem przygniotłam ją. No i się okazało…..,spotykają się regularnie od samego początku, czyli od 4 lat. Z amłymi przerwami. Rok temu na tej naszej rozmowie wyjaśniającej, wszystko było ustawione. On kazał jej mówić tak, żeby było dobrze. Brał ją na nocne trasy. Jechał do niej po pracy w środku nocy, gdy ta bawiła się na dyskotece. Brał ją do MOJEGO auta i całowali się….. Oboje mnie zapewniali, że seksu nie było. Z resztą ona pokazała mi jego smsy do niej. Faktycznie wynikało z nich, że nie spali ze sobą. Ale jakie to ma znaczenie? Tym bardziej, że on tego seksu z nia chciał. Gdy wyjeżdzał, pytał czy ona przyjedzie, bo jest sam.....nie przyjechała (dwa razy byla taka sytuacja, że nocował dłuższy czas poza domem z powodów slużbowych)...ale gdyby przyjechała? same wiecie co by było. Oczywiście twierdził, że nic , kompletnie nic. I że chcial to skończyć.....tak, tak oczywiście. Chciałem, ale jakos tak wyszło...z głupot... W czasie, gdy to się zaczęło wydawać powoli, on do niej napisał tekst w stylu "ona znów węszy, odezwę się za kilka dni". Spoko, rzeczywiście chciał skończyc.... Kłamstwo, oszustwo, pocałunki i wieczne powroty do byłej dziewczyny to też jest zdrada! Pękło mi serce, ale postanowiłam działać powoli i rozsądnie, nie w emocjach. Z nią sprawę rozegrałam szybko i łatwo. Ona, mimo swoich 30 lat na karku, panicznie boi się swoich rodziców. Mieszkaja na malej wsi i obawiają się plotek, standard. Więc ja napisałam do nich długi list, opisując co ich córeczka wyrabia. Zawiozłam im ten list osobiście. Jej mina…bezcenna! Natomiast jemu kazałam się wyprowadzic. Ponieważ jest to typ człowieka, który się nie kłóci i nie walczy, wyniósł się i zamieszkał w aucie. Pozbierałam swoje połamane serce, zaczełam planowac zycie na nowo. No ale bęc – ciąża….. Kazałam mu wrócić do domu, żeby mi pomagał. Ciążę przechodzę dość ciężko, nie mam siły na zbyt wiele, a muszę prócz zajmowania się synem i domem, jeszcze pracować.
Oczywiście zapewnia mnie, że kocha. Że tamto już definitywnie zakończył (faktycznie kontaktu nie mają, ale tylko dlatego, że ona się mnie boi. Wie, że ze mna nie ma żartów). Nadal jest pomocny, nadal pracuje w domu. Nadal pomaga i nadal super zajmuje się synem. Nawet cieszy się z drugiego dziecka. Ja natomiast na każdym kroku się na nim wyżywam. Wypominam zdradę, krzycze, wyzywam go od najgorszych. Nie umiem zapomnieć, nawet przestałam na niego patrzeć. Drażni mnie cala jego osoba, drażni mnie nawet jego oddech. Nie mogę nawet pomyślec, że moglabym go pocałować, o seksie nie wspominam nawet.... Jeśli tylko dziecko nie słyszy i nie widzi, chętnie sobie poużywam na nim najgorszych przekleństw jakie znam. On to przyjmuje pokornie. To ja przejęłam rolę osoby, która znęca się psychicznie nad nim. Poniżam go jak się da. Wiem, to strasznie głupie. Bez sensu. Wiem, że nie powinnam. Lepiej byłoby odejść. I odejdę, buduję sobie powolutku przyszłość. Nie muszę uciekać, nikt mnie nie bije, nie wygania. Mam dom, pomoc, wsparcie w obowiązkach również. Powoli przygotowuje sobie nowe lokum, urodzę, dojde do siebie i wybywam z dziećmi.
Czy mężczyzna może kochać dwie kobiety naraz? Czy to możliwe, żeby tak długo nie mógł o niej zapomnieć? Czy teraz już o niej nie mysli, nie mają kontaktu? Czy powinnam mu dac jeszcze jedną szansę? Czy za dużo wymagam, demonizuję? Czy to ze mna jest coś nie tak? Czy będę umiała jeszcze zaufac?
Na zakończenie…..dzis mam urodziny. I mam tylko jedno życzenie. Chciałabym znów umieć kochać…

https://www.facebook.com/wkurzonazona/posts/589077391300446 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz