poniedziałek, 26 września 2016

Przeczytałam dzisiejszą historie - nie mogę na nią odpisać w komentarzu (pracuje w części przez portale społecznościowe ;) )
Dlatego postanowiłam napisać swoją historię ;) ku pokrzepieniu serc ;)
Jesteśmy razem od 14 lat.
4 lata po ślubie, 3 po urodzeniu się naszego dziecka. Mąż jak to mąż - raz drażni, raz sprawia , że mogę góry przenosić. Z seksem, a raczej popędem problemy zaczęły się jeszcze przed ślubem. Pracował fizycznie, długie godziny spędzał w pracy.
Rozumiałam.
Ożywiał się w lato - ciepło, słońce to i energia i chęć była.
Ja pracowałam od do.
Na etacie, bez nerwów i stresu, jego praca zawsze była cięższa, więc szukałam dla niego wymówek. Zaszłam w ciążę - naszą sytuacja łóżkowa była tak drętwa, że byliśmy w stanie określić dzień poczęcia - taaak! Kochaliśmy się tak rzadko, że wiedzieliśmy kiedy to było! Ciąża w tamtym okresie to cud ;) W ciąży były wymówki, że nie chce mi zrobić krzywdy - no rozumiałam, choć nie było mi to na rękę, bo zawsze miałam duży temperament. Po ciąży zostały kilogramy i tygrysie paski, tylko co z tego?
To wcale nie sprawiało, że mój popęd się zmniejszył! Dla mnie mój wygląd nigdy nie był problemem - co więcej jak dziecko miało pół roku zaczęłam odpoczywać w domu - a jak byłam wypoczęta to.. no właśnie, jeszcze bardziej mi się chciało ;) on brał nadgodziny, robił po 12h dziennie - rozumiał choć awantury się zdarzały. W końcu wykrzyczałam mu, że jak się nie ogarnie to będę go zdradzać, bo dobrze wiedział na co się pisał, zawsze twierdził, że wziął sobie nimfomankę, więc teraz będzie ponosił tego konsekwencje.
Spałam na kanapie. Nie było to rozwiązaniem.
Sytuacja się zmieniła, kiedy dziecko wysłałam do żłobka, a sama postanowiłam podbijać świat. Bardzo męski świat. Zmiana pracy, stres, praca tylko na prowizjach. Po pół roku walki miałam już dobrą pozycję w branży i co więcej to ja zaczęłam nas utrzymywać. Zarabiała nawet 3 razy tyle co on. Wreszcie mógł zmienić pracę, rozwinąć własny biznes - wspierałam go jak umiałam. Sporo schudłam, zmieniłam się. Nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Seksu dalej potrzebowałam jak powietrza. Dalej go nie było. Były teksty "ileż można", "jestem zmęczony", "nie jestem zabawką". Tylko że ja nie płakałam w poduszkę i już nie odpuszczałam.
Po każdym odrzuceniu kolejny wieczór spędzałam po za domem. Pytania o to, gdzie byłam olewałam, albo odpowiadałam, że skoro się mną na co dzień nie interesuje, to nie widzę powodów, żeby mu się teraz tłumaczyć.
Nie zdradzałam go - nie potrafiła bym. Po prostu olałam go totalnie. Nosiłam kuse stroje, zawsze chodziłam wymalowana i uczesania. Dałam o siebie jak nigdy. Wyglądałam tak, jakbym w każdej chwili mogła wyjść podpisywać kolejny kontrakt na kilkaset tysięcy złotych. Byłam chodzącym milionem dolarów - mimo kilku kilogramów za dużo, cellulitowi i rozstępom po porodzie - pod kostiumem nie widać tego jeśli się dobierze ciuchy. Po domu chodziłam w szpilkach i spódniczkach. Raz na dwa tygodnie kosmetyczka, raz w miesiącu fryzjer - mój zawód tego ode mnie wymaga. Zaczęłam ćwiczyć. Kupiłam sobie wibrator ;) w nosie miałam męża. Raz w tygodniu wyjście z koleżanką na piwo. Dbałam o siebie, dbałam o dziecko, spędzałam z nią cały wolny czas. Jak szła spać ja czytałam, albo szłam na spacer z psami. Mąż się dobierał to dostawał po łapkach - żona przechadzająca się po domu w jedwabnej koszulce, a on mógł tylko patrzeć. Nie pamiętam ile to trwało, ale dało mocno do myślenia. Zaczął się starać.
Jesteśmy jakiś rok po tamtej okresie - nie płacze i nie proszę, tylko biorę co chcę, jak wiem, że miał ciężki dzień to wskakuje w szpilki, pończochy i bardzo, bardzo krótką spódniczkę i zaciągam go do sypialni.
Da się. Tylko trzeba przestać prosić, nie ma nic gorszego niż błagania o seks. Kilogramy, cellulit czy rozstępy nie sprawiają, że jesteśmy mniej seksi - to nasze nastawienie to sprawia. Zadbać o siebie, ładnie się ubrać i wiedzieć czego się chce można nawet z tygrysimi paskami przez pół ciała ;) w końcu tygrys to drapieżnik - czasem trzeba zapolować, żeby się najeść,

https://www.facebook.com/wkurzonazona/posts/582532025288316

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz