poniedziałek, 26 września 2016

Witam.
Postanowiłam napisać, ponieważ do tej pory mam czasem wyrzuty sumienia, że być może zachowałam się samolubnie i że, to moja wina, że dzieci żyły w rozbitej rodzinie. Teraz nie mają mi tego za złe, bo dorosły, ale kiedyś miały. Nie jestem już nastolatką, ale jak widać w każdym siedzi potrzeba, aby się wygadać i poznać opinię innych.
Z mężem poznaliśmy się kiedy miałam 19 lat. Było super, imprezy, romantyczne wieczory, wyjazdy ze znajomymi. Czasem były kłótnie, ale z perspektywy czasu, były to błahostki.
Po 4 latach zaszłam w ciąże. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Może jeszcze wspomnę, że nie układało mi się z rodzicami, dlatego cieszyłam się, że nareszcie zacznę swoje życie. Jego rodzice wydawali mi się fajni i mili, zaproponowali, żebyśmy zamieszkali u nich. Pomogą w wychowaniu dziecka i nie będziemy musieli za nic płacić. Zapowiadało się jak w bajce. Po urodzeniu dziecka, kiedy wróciłam ze szpitala, teściowie następnego dnia zaprosili swoją rodzinę, żeby pochwalić się wnuczką. Oczywiście z mężem nic o tym nie wiedzieliśmy.
Byłam wściekła i obolała. Starałam się jednak jakoś zachować, tłumaczyłam sobie, że to ich pierwsza wnuczka, źle nie chcieli. Te niezapowiedziane wizyty zaczęły się jednak się powtarzać. Nie było mowy o pukaniu do drzwi. Kiedy mała płakała, teściowa biegła na ratunek. Mówiła co powinnam jeść, jak powinnam nosić, jak usypiać itp. Była otwartą encyklopedią. Mąż pracował, nie było go całe dnie, ona na szczęście też, więc przynajmniej w dzień mogłam odetchnąć. Jedynym pocieszeniem było to, że mąż czasem stawał po mojej stronie, ale jednak bywało, że mówił, że przesadzam. Byłam kłębkiem nerwów, bo kiedy mała zaczynała płakać, ja bałam się, że zaraz przyleci teściowa. Byłam świadoma swojego błędu,że zgodziłam się u nich mieszkać, więc teraz mam czego chciałam. Tak mijał czas. Patrzyłam jak teściowie ubierają po swojemu choinkę, robią swoje potrawy, sadzą swoje kwiatki, a ja nie miałam nic do gadania, bo...nie jestem u siebie. Nigdy mi tego nie powiedzieli, ale dali odczuć, zmieniając obrus, który ja położyłam na stole, przestawiając, buty itp. Długo by wymieniać. Zaczęły się też upominania, że a to ściany wypada odmalować, a to na to brakuje, a to na tamto. Ok, nie miałam z tym problemu, w końcu tu mieszkamy, ale gdzieś w środku bolało mnie, że czemu mam płacić na coś co nie jest moje, na coś w czym nie mam nic do gadania. Dom nie był na nas przepisany, a coś mi mówiło, że dostanie go w spadku ukochany brat, który wpada do rodziców na święta i jest ideałem. Rozmawiałam z mężem, że ja tak nie wytrzymam, że czuje, że z pogodnej kobiety zaczynam robić się zwyczajną jędzą. Prosiłam - weźmy kredyt, wolę to niż rozpad naszego związku, który mimo wszystko opierał się jeszcze przeciwnościom. Nie chciał, bo mówił, że rodzice na pewno kiedyś nam ten dom przepiszą, że on się w kredyty pchał nie będzie, skoro ma swoje. Tylko przecież po przepisaniu go na nas nic by się nie zmieniło, bo sami mieszkalibyśmy chyba w wieku 70 lat. Czułam się nie jak matka, ale jak dziecko swoich teściów, jeśli wiecie o co mi chodzi. Córka też ślepo kochała dziadków, dla niej byli idealni. Zaszłam w drugą ciążę. Wtedy coś we mnie pękło. Przelałam na synka wszystkie swoje uczucia, nie dałam teściowej się do niego zbliżyć, przestałam udawać, że jej słucham, przestałam z nimi nawet rozmawiać. Mężowi było dobrze, starsza córka siedziała z dziadkami, ja z maluchem, on siedział po pracy w garażu, kosił trawę, oglądał tv. Wieczorami czasem jeszcze gadaliśmy, czasem było dobrze, czasem źle. Nadal prosiłam, żebyśmy odeszli, że ja jestem już za stara na takie życie. Nie.
Wychowawczy spędziłam w totalnym wyciszeniu, przyczajeniu, teraz myślę, że jakimś cudem odłączyłam myślenie, żeby nie strzelić sobie w łeb. Poddałam się monotonii. Jednak przed jego zakończeniem wróciłam do pracy. Pamiętam jak dzisiaj naszą ostatnią sprzeczkę. Poprosiłam męża, żeby zawiesił mi nad balkonem jakiś daszek, bo chciałam tam zasadzić kwiaty, postawić stolik i odpoczywać. On powiedział, że nie, bo...rodzice będą się denerwować. To była ta kropla. Wtedy miałam 35 lat a on 39!!! Nic nie powiedziałam tylko zaczęłam szukać mieszkania na wynajem. Znalazłam mieszkanie w bloku. Obliczyłam, że jakoś dam sobie radę. Powiedziałam mężowi, że się wyprowadzam i że proszę go, żeby poszedł ze mną. Nie wierzył. Za kilka dni się wyniosłam. Mieszkanie było umeblowane. Powiedziałam dzieciom, że się wyprowadzamy, spakowałam je i siebie i się wynieśliśmy. Synkowi się podobało, ale córka wolała mieszkać z tatą, bo ... Miała więcej miejsca. Mąż raz mieszkał z nami i zabierał córkę, raz wracał do mamusi. Niby pomagał mi finansowo. Nie mogłam tego znieść, jego niezdecydowania. Rodzice, kiedy był z nami, wydzwaniali, że a to samochód się zepsuł, a to coś ze studnią, a to trawa odrosła, bo oni są już starzy i sobie nie radzą. To trwało kolejne 5 lat... W końcu nie wytrzymałam. Powiedziałam, że albo się wprowadza, albo się rozwodzimy. Wcale nie chciałam zostawić teściów samych ma starość. W moim rozumieniu, mogliśmy odwiedzać ich w weekendy, ale im było mało. Chcieli uwagi syna non stop, a do tego i pomocy finansowej, bo skromne życie nie było dla nich. Myślę, że tylko dlatego nas chcieli, bo pomyśleli, że skoro mamy dach nad głową i kawałek działki to po co nam pieniądze. Oficjalnie za nic nie płaciliśmy, ale do wszystkiego dokładaliśmy. Nie mogliśmy nigdzie wyjechać, bo zawsze wypadały jakieś wydatki. Ostatecznie rozeszliśmy się z mężem. Córka dopiero teraz zrozumiała moją decyzję, wcześniej mnie obwiniała. Syn zawsze był za mną. Zmarnowałam dużo czasu dając ostatnie szanse. Gdybym wcześniej się odważyła..., miałabym już prawie mieszkanie na własność. A tak? Jeszcze dużo niewiadomych przede mną, żyję skromnie, ale dla mnie to nie jest problem. Wolę to i swobodę we własnym domu niż wieczne zastanawianie się co powiedzą teściowie, czy zaraz ktoś do nas nie wejdzie. Kiedy pierwszy raz ubierałam swoją choinkę i robiłam święta płakałam ze szczęścia.
Piszę to, żeby mężowie, którzy wolą wygodne życie wiedzieli, że czas dorosnąć, bo stracą rodzinę. Jeśli żona zostanie zrobi się zimna, wredna i wściekła. A dziewczyny, żeby szybko wyłapywały sygnały, że jeśli coś jest źle, to dziecko, ślub itp tego nie naprawi.

https://www.facebook.com/wkurzonazona/posts/579615862246599

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz