Witam.
Postanowiłam napisać, ponieważ do tej pory mam czasem wyrzuty
sumienia, że być może zachowałam się samolubnie i że, to moja wina, że
dzieci żyły w rozbitej rodzinie. Teraz nie mają mi tego za złe, bo
dorosły, ale kiedyś miały. Nie jestem już nastolatką, ale jak widać w
każdym siedzi potrzeba, aby się wygadać i poznać opinię innych.
Z
mężem poznaliśmy się kiedy miałam 19 lat. Było super, imprezy,
romantyczne wieczory, wyjazdy ze znajomymi. Czasem były kłótnie, ale z
perspektywy czasu, były to błahostki.
Po 4 latach zaszłam w ciąże.
Byliśmy bardzo szczęśliwi. Może jeszcze wspomnę, że nie układało mi się z
rodzicami, dlatego cieszyłam się, że nareszcie zacznę swoje życie. Jego
rodzice wydawali mi się fajni i mili, zaproponowali, żebyśmy
zamieszkali u nich. Pomogą w wychowaniu dziecka i nie będziemy musieli
za nic płacić. Zapowiadało się jak w bajce. Po urodzeniu dziecka, kiedy
wróciłam ze szpitala, teściowie następnego dnia zaprosili swoją rodzinę,
żeby pochwalić się wnuczką. Oczywiście z mężem nic o tym nie
wiedzieliśmy.
Byłam wściekła i obolała. Starałam się jednak jakoś
zachować, tłumaczyłam sobie, że to ich pierwsza wnuczka, źle nie
chcieli. Te niezapowiedziane wizyty zaczęły się jednak się powtarzać.
Nie było mowy o pukaniu do drzwi. Kiedy mała płakała, teściowa biegła na
ratunek. Mówiła co powinnam jeść, jak powinnam nosić, jak usypiać itp.
Była otwartą encyklopedią. Mąż pracował, nie było go całe dnie, ona na
szczęście też, więc przynajmniej w dzień mogłam odetchnąć. Jedynym
pocieszeniem było to, że mąż czasem stawał po mojej stronie, ale jednak
bywało, że mówił, że przesadzam. Byłam kłębkiem nerwów, bo kiedy mała
zaczynała płakać, ja bałam się, że zaraz przyleci teściowa. Byłam
świadoma swojego błędu,że zgodziłam się u nich mieszkać, więc teraz mam
czego chciałam. Tak mijał czas. Patrzyłam jak teściowie ubierają po
swojemu choinkę, robią swoje potrawy, sadzą swoje kwiatki, a ja nie
miałam nic do gadania, bo...nie jestem u siebie. Nigdy mi tego nie
powiedzieli, ale dali odczuć, zmieniając obrus, który ja położyłam na
stole, przestawiając, buty itp. Długo by wymieniać. Zaczęły się też
upominania, że a to ściany wypada odmalować, a to na to brakuje, a to na
tamto. Ok, nie miałam z tym problemu, w końcu tu mieszkamy, ale gdzieś w
środku bolało mnie, że czemu mam płacić na coś co nie jest moje, na coś
w czym nie mam nic do gadania. Dom nie był na nas przepisany, a coś mi
mówiło, że dostanie go w spadku ukochany brat, który wpada do rodziców
na święta i jest ideałem. Rozmawiałam z mężem, że ja tak nie wytrzymam,
że czuje, że z pogodnej kobiety zaczynam robić się zwyczajną jędzą.
Prosiłam - weźmy kredyt, wolę to niż rozpad naszego związku, który mimo
wszystko opierał się jeszcze przeciwnościom. Nie chciał, bo mówił, że
rodzice na pewno kiedyś nam ten dom przepiszą, że on się w kredyty pchał
nie będzie, skoro ma swoje. Tylko przecież po przepisaniu go na nas nic
by się nie zmieniło, bo sami mieszkalibyśmy chyba w wieku 70 lat.
Czułam się nie jak matka, ale jak dziecko swoich teściów, jeśli wiecie o
co mi chodzi. Córka też ślepo kochała dziadków, dla niej byli idealni.
Zaszłam w drugą ciążę. Wtedy coś we mnie pękło. Przelałam na synka
wszystkie swoje uczucia, nie dałam teściowej się do niego zbliżyć,
przestałam udawać, że jej słucham, przestałam z nimi nawet rozmawiać.
Mężowi było dobrze, starsza córka siedziała z dziadkami, ja z maluchem,
on siedział po pracy w garażu, kosił trawę, oglądał tv. Wieczorami
czasem jeszcze gadaliśmy, czasem było dobrze, czasem źle. Nadal
prosiłam, żebyśmy odeszli, że ja jestem już za stara na takie życie.
Nie.
Wychowawczy spędziłam w totalnym wyciszeniu, przyczajeniu,
teraz myślę, że jakimś cudem odłączyłam myślenie, żeby nie strzelić
sobie w łeb. Poddałam się monotonii. Jednak przed jego zakończeniem
wróciłam do pracy. Pamiętam jak dzisiaj naszą ostatnią sprzeczkę.
Poprosiłam męża, żeby zawiesił mi nad balkonem jakiś daszek, bo chciałam
tam zasadzić kwiaty, postawić stolik i odpoczywać. On powiedział, że
nie, bo...rodzice będą się denerwować. To była ta kropla. Wtedy miałam
35 lat a on 39!!! Nic nie powiedziałam tylko zaczęłam szukać mieszkania
na wynajem. Znalazłam mieszkanie w bloku. Obliczyłam, że jakoś dam sobie
radę. Powiedziałam mężowi, że się wyprowadzam i że proszę go, żeby
poszedł ze mną. Nie wierzył. Za kilka dni się wyniosłam. Mieszkanie było
umeblowane. Powiedziałam dzieciom, że się wyprowadzamy, spakowałam je i
siebie i się wynieśliśmy. Synkowi się podobało, ale córka wolała
mieszkać z tatą, bo ... Miała więcej miejsca. Mąż raz mieszkał z nami i
zabierał córkę, raz wracał do mamusi. Niby pomagał mi finansowo. Nie
mogłam tego znieść, jego niezdecydowania. Rodzice, kiedy był z nami,
wydzwaniali, że a to samochód się zepsuł, a to coś ze studnią, a to
trawa odrosła, bo oni są już starzy i sobie nie radzą. To trwało kolejne
5 lat... W końcu nie wytrzymałam. Powiedziałam, że albo się wprowadza,
albo się rozwodzimy. Wcale nie chciałam zostawić teściów samych ma
starość. W moim rozumieniu, mogliśmy odwiedzać ich w weekendy, ale im
było mało. Chcieli uwagi syna non stop, a do tego i pomocy finansowej,
bo skromne życie nie było dla nich. Myślę, że tylko dlatego nas chcieli,
bo pomyśleli, że skoro mamy dach nad głową i kawałek działki to po co
nam pieniądze. Oficjalnie za nic nie płaciliśmy, ale do wszystkiego
dokładaliśmy. Nie mogliśmy nigdzie wyjechać, bo zawsze wypadały jakieś
wydatki. Ostatecznie rozeszliśmy się z mężem. Córka dopiero teraz
zrozumiała moją decyzję, wcześniej mnie obwiniała. Syn zawsze był za
mną. Zmarnowałam dużo czasu dając ostatnie szanse. Gdybym wcześniej się
odważyła..., miałabym już prawie mieszkanie na własność. A tak? Jeszcze
dużo niewiadomych przede mną, żyję skromnie, ale dla mnie to nie jest
problem. Wolę to i swobodę we własnym domu niż wieczne zastanawianie się
co powiedzą teściowie, czy zaraz ktoś do nas nie wejdzie. Kiedy
pierwszy raz ubierałam swoją choinkę i robiłam święta płakałam ze
szczęścia.
Piszę to, żeby mężowie, którzy wolą wygodne życie
wiedzieli, że czas dorosnąć, bo stracą rodzinę. Jeśli żona zostanie
zrobi się zimna, wredna i wściekła. A dziewczyny, żeby szybko wyłapywały
sygnały, że jeśli coś jest źle, to dziecko, ślub itp tego nie naprawi.
https://www.facebook.com/wkurzonazona/posts/579615862246599
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz